Zakończenie w Polsce ery komunizmu i chęć dołączenia do świata demokratycznego wiązały się nie tylko z możliwością przeprowadzenia wolnych wyborów, ale także dały możliwość kreowania własnej polityki zagranicznej – z naciskiem na zabezpieczenie swej suwerenności. Mimo rozpadu ZSRR na wschodzie wciąż pozostawała Rosja, jak się dziś okazuje, niegodząca się z utratą wpływów w zależnym od niej przez lata regionie. Dla młodych demokracji, państw mających prawo czuć się niepewnie w nowej sytuacji i znających istniejące zagrożenia, niezwykle istotne było również praktyczne dołączenie do świata Zachodu przez współtworzenie organizacji międzynarodowych – takich jak zapewniający pokój Pakt Północnoatlantycki (NATO). Chęć wstąpienia do NATO zarówno w polskim społeczeństwie, jak i wśród klasy politycznej była bardzo silna. Cel ten ostatecznie, ku powszechnej aprobacie i z ogromną ulgą, udało się osiągnąć. Niestety, jak to często bywa, osiągnięty cel po jakimś czasie wydaje się czymś oczywistym, zdaje się tracić na znaczeniu, przestaje się go doceniać, a czasem uważa się – paradoksalnie – za zbędny balast tylko dlatego, że dobrze spełnia swą rolę. Na podstawie badań przeprowadzonych na potrzeby niniejszego artykułu można zauważyć, że ten właśnie syndrom dotknął NATO, gdy chodzi o sposób postrzegania tej organizacji w Polsce. Przez lata po rozpadzie ZSRR polskie społeczeństwo przyzwyczaiło się do braku zagrożenia. To zupełnie naturalne, że bardzo szybko przyzwyczajamy się do komfortu, traktując go jako stan naturalny. Wygląda jednak, że zapomniano, jakie narzędzia zapewniają nam ów komfort braku zagrożenia. Sąsiad ze Wschodu, Rosja Władimira Putina, swą zaborczą polityką i atakiem na Ukrainę bardzo szybko nam o tym przypomniał – co znalazło odzwierciedlenie w obecnym postrzeganiu NATO przez Polaków.